Wywiad z Irvinem Kershnerem reżyserem Imperium Kontratakuje
29 listopada odszedł od nas Irvin Kershner - reżyser Imperium Kontratakuje. Dzięki uprzejmości Pawła Rojka pragniemy wam przedstawić fragment nigdy niepublikowanego wywiadu, który przeprowadził z Irvinem Kershnerem parę lat temu. Więcej będziecie mogli obejrzeć już w najbliższy czwartek 2 listopada w TVP około godziny 6:20.
Dziś zmarł Irvin Kershner. Miał 87 lat. Niektórzy pewnie kojarzą go przede wszystkim, jako reżysera jednego z Bondów (jedynej części, która nie znalazła się w bondowskiej kolekcji – „Nigdy nie mów nigdy”). Ale dla mnie był twórcą najlepszej ze wszystkich części „Gwiezdnej sagi”. Miałem przyjemność i zaszczyt spotkać go w 2004 roku, kiedy przyjechał do Warszawy na Festiwal Filmów o Tematyce Żydowskiej.
Kiedy zgodził się na krótki, dziesięciominutowy wywiad, nie mogłem nie zapytać go o mój ulubiony film i ulubioną postać. Rozmowa trwała prawie pół godziny, a w sali obok zniecierpliwieni organizatorzy i dziennikarze czekali na rozpoczęcie konferencji prasowej z jego udziałem. Pasja, z jaką Irvin Kershner mówił o filmie „Imperium kontratakuje” jest trudna do przedstawienia w spisanym dla internetu fragmencie mojej rozmowy.
W najbliższy czwartek (2.grudnia) ok. godziny 6.20 będzie można zobaczyć urywek tej rozmowy. A oto zapis części dotyczącej filmu „Imperium kontratakuje”.
Paweł Rojek: Zwykle zrobienie drugiej części jest najtrudniejsze.
Irvin Kershner: Dlatego to zrobiłem. George Lucas był jednym z moich studentów, kiedy uczyłem na uniwersytecie. Miałem trzydziestoletnią przerwę. Widziałem oryginalne „Gwiezdne wojny”, kiedy tylko się ukazały. Były interesujące. Nie szalałem za tym filmem, ale mój dwunastoletni syn go uwielbiał. Oglądaliśmy go na pierwszym pokazie dla członków Akademii. George podszedł do mnie i powiedział, że chciałby, żebym zrobił drugą część. Spytałem, dlaczego sam tego nie zrobi. A on powiedział, że to zbyt ważne. Chciał, żeby to był lepszy film niż „Gwiezdne wojny”. Powiedział: „Jeśli ten film będzie lepszy, to jest szansa, że będę mógł kontynuować tę serię. Jeśli to będzie klapa. Jeśli widzom spodoba się tylko pierwsza część, a druga nie będzie tak dobra, to wytwórnie nie będą chciały wyłożyć pieniędzy na następne. Nie stanie się to serią. Myślę, że będziesz potrafił zrobić lepszy film, niż ja.” To mi schlebiało. Jestem tylko człowiekiem. Więc, powiedziałem „Nie”. Odrzuciłem tę propozycję. Wyszedłem z tego spotkania i zadzwoniłem do mojego agenta. On zaczął krzyczeć, że chyba zwariowałem. Ale agenci dbają tylko o pieniądze. Powiedziałem, że to sequel. Robiłem już sequele. Chcę robić własne filmy. Powiedział, że nic teraz nie mam. Że mój film, nad którym pracowałem, nie został skierowany do produkcji. Powiedział, żebym to zrobił. Że zajmie mi to rok i będę miał z głowy. Jemu też odmówiłem. W końcu zaczepił mnie producent Gary Kurtz. George zaprosił mnie do swojego domu, pokazał kilka obrazków. Pokazał mi pokój, w którym całe ściany były pokryte rysunkami starych pięknych domów. Powiedział, że właśnie kupił dolinę. Nazywała się Lucas Valley. I ma zamiar zbudować te wszystkie domy, jeśli film okaże się sukcesem. Jeśli nie, to porzuci ten pomysł. Powiedział: „Zobacz, za co będziesz odpowiedzialny”. Zacząłem się zastanawiać, co by było, gdybym zrobił ten film, kiedy powiedział, że wyprodukuje go z własnych pieniędzy. Oczywiście znowu odmówiłem. To była zbyt duża odpowiedzialność. Gdyby użył swoich pieniędzy, mógłby zbankrutować. Film kosztowałby go wszystkie pieniądze jakie posiadał. Ostatecznie mnie przekonał. A zrobienie filmu zajęło 3 lata. Nie rok, ale trzy. Musiałem zrobić storyboard, pojechać do Norwegii, żeby znaleźć plenery ze śniegiem na lodowcu. To było bardzo skomplikowane. Wszystko zajęło 3 lata, bez trzech miesięcy. Ale się udało.
P.R. - Jak wyglądała praca przy tym filmie?
I.K. - To była dużo większa produkcja niż „Gwiezdne wojny”. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Może nawet dwa razy większa. Mieliśmy 64 ogromne plany zdjęciowe. 64, to niesłychane. Zwykle do filmu buduje się sześć do ośmiu planów. My mieliśmy 64, bo wszystko musieliśmy zbudować. Nie można było tego zrobić w plenerze.
P.R. - Część „Gwiezdnych wojen”, którą pan zrobił jest wyjątkowa. Pozostałe mają podobny styl. Maja podobną kolorystykę. Pana się wyróżnia.
I.K. - Za dużo gadają. To wszystko.
P.R. - Jaki był pana pomysł na „Imperium kontratakuje”?
I.K. - Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy, kiedy już się zgodziłem, było przeredagowanie scenariusza. Dostałem skrypt napisany przez Leigh Brackett. To była bardzo dobra scenarzystka ze starego Hollywood. Ale skrypt nie był dobry. To była kontynuacja, ale była przewidywalna. W postaciach nie było humoru. A konflikt w całości był związany z akcją, bez odrobiny psychologii. Powiedziałem, że nie możemy tego tak zrobić i George się ze mną zgodził. Włączyliśmy w to Larry’ego Kasdana, który napisał scenariusz od podstaw. Jeszcze raz napisał całą historię. Pracowałem z nim 3 miesiące. George przylatywał co tydzień, by sprawdzać jak nam idzie. I po trzech miesiącach mieliśmy scenariusz. Pojechałem na zdjęcia do Londynu. George wpadł do Londynu tylko kilka razy. Nie zgodziłbym się zrobić tego filmu, gdyby nie był całkowicie mój. Nie chciałem nikogo, kto by nade mną stał i mówił, jak to ma wyglądać. I George powiedział, że nie przyjedzie, że to będzie mój film. W Londynie przez rok pracowałem nad storyboardem i rozmawiałem ze scenografami. W tym filmie wszystko jest wymyślone. Zdjęcia w plenerze trwały tylko 10 dni. W Norwegii, na śniegu. Wszystko inne było kręcone w studio. Drzewa, las, wszystko było wewnątrz. Ale musieliśmy sprawić, żeby wyglądało na plener. Ale nie wychodziliśmy w plener. Od chwili, kiedy wróciliśmy z Norwegii, cały czas graliśmy w studio. Przychodziłem rano, kiedy było jeszcze ciemno, a wychodziłem wieczorem, kiedy już było ciemno. Tak wyglądało 6 miesięcy zdjęć. Najdłuższe zdjęcia w moim życiu. To było trudne.
P.R. - W pana filmie po raz pierwszy pojawia się jedna z moich ulubionych postaci z „Gwiezdnej sagi”...
I.K. - Yoda.
P.R. - Tak, Yoda.
I.K. - Yoda, to była najtrudniejsza rzecz w filmie. Według pierwszego pomysłu Yoda to była postać mozaikowa. Miał trzy metry wzrostu, długą brodę do pasa, szerokie ramiona. Był jak posąg Mojżesza, który Michał Anioł wyrzeźbił w Rzymie. Potężny człowiek. To było takie oczywiste. Mieliśmy nawet pomysł, żeby wytresować małpę i animować jej usta. Ale to się nie udało. Wtedy włączyła się firma Jima Hensona, tego od Muppetów i przynieśli różne rysunki. Ale nie były dobre.
W końcu pomógł nam charakteryzator z naszego filmu Stuart Freeborn , którego sam zresztą zatrudniłem. Mieliśmy skompletowaną ekipę i musieliśmy jeszcze znaleźć Yodę.
Stuart, kiedy był młody był inżynierem, teraz jest charakteryzatorem. Zapytał, czy może spróbować zrobić głowę Yody. Czy może zrobić Yodę?. Oczywiście, że tak, opowiedziałem. On na to, że zajmie mu to dziesięć dni. Dziesięć dni później weszliśmy do jego pokoju. Zadzwoniłem do George’a i powiedziałem, żeby lepiej przyleciał i sam ocenił pracę Stuarta. Pomyślałem, że to może być to i chciałem, żeby to koniecznie zobaczył. Specjalnie, tylko w tym celu George przyleciał ze Stanów. Na stole stało coś przykryte kawałkiem materiału, a Stuart stał obok. Powiedział, to może być Yoda. Zdjął materiał. Spojrzałem na „to” i spojrzałem na niego. To był prawie autoportret, ale on chyba tego nie wiedział. Wielka głowa, duże oczy, lekko wyłupiaste, łysy. Stuart powiedział, że Yoda przecież żyje na planecie, która jest zawsze mokra. Może żyć w wodzie lub na lądzie. Jest „amfibią”, jak jaszczurka. Dokonaliśmy drobnych zmian i w końcu mieliśmy naszego Yodę.
Stuart twierdził, że twarz Yody wzorował na mojej, ale ja wiedziałem, że to był on, jego autoportret. Wielu artystów, kiedy rysuje twarze, rysuje samych siebie. Czasami zupełnie nieświadomie. On narysował siebie. I tak powstał Yoda.
Kolejnym wyzwaniem była kwestia ubrania Yody. Mieszkał sam ma 800 lat. W okolicy nie ma sklepów. W co go ubrać? Musiało to być coś, co sam zrobił. Jakaś tkanina. Jest trochę jak Gandhi. Próbowaliśmy różnych strojów i wszystkie wyglądały jak ze sklepu. Wtedy ktoś przyszedł i powiedział: „Zobaczcie, coś znalazłem”. To był kawałek tkaniny. Nieduży. Brudno biały. Lekko kremowy. Bardzo ciężki, gruby zrobiony z mocnych nici. To był surowy jedwab. Zrobiony ręcznie w Indiach. Spodobał mi się. Owinąłem Yodzie szyję. Wyglądało na ręczną robotę, jakby sam Yoda go wykonał. Materiał gniótł się inaczej niż tkaniny ze sklepu. Sprowadziliśmy z Indii belę takiego materiału. Uszyliśmy strój i mieliśmy już całego Yodę. Zrobiliśmy trzy kukiełki Yody, w razie, gdyby jeden się zepsuł mieliśmy dodatkowych. Z kukiełki wystawały kable. Ręka animatora była umieszczona w głowie. Ekspresja twarzy u Yody w ogóle się nie zmienia. Praktycznie wszystko załatwił głos Franka Oza oraz ruch ciała, dzięki pracy animatorów. Jedyna rzecz, którą mógł zrobić, to ściągnąć brwi oraz mrugać oczami. Kiedy patrzył na kogoś z bliska oczy mu się zbiegały. Kiedy patrzył daleko źrenice się rozsuwały. Dodatkowo mógł ruszać uszami. Wszystko było sterowane, a wykonanie tej postaci było bardzo kosztowne. Sterowanie Yodą odbywało się poniżej podłogi. Wszystkie plany zdjęciowe z Yodą były zbudowane półtora metra nad podłogą, po której poruszali się aktorzy. Stały na niej drzewa i wszystkie inne elementy scenografii. Pod spodem był Frank Oz i około pięciu lalkarzy. Frank animował głowę, ktoś inny laskę, a dziewczyny pociągały za sznurki. Wokół nich był rząd telewizorów, żeby widzieli to, co kamera. Mark Hamill (Luke Skywalker), na planie, nie słyszał Franka Oza. Kiedy rozmawiał z Yodą, nic nie słyszał. Podczas prób miał słuchawkę. Mówiąc „Szukam mistrza jedi”. „Tracę tylko z tobą czas”. Musiał sobie wyobrazić, co mówił Yoda i jak długo to trwa. Ja byłem jedyny, który słyszał obu. Czasami Frank mógł go słyszeć, ale Mark słyszał tylko siebie. Musieliśmy wyciąć dziury w podłodze. Gdziekolwiek Yoda szedł, tam musiała być dziura. Kiedy Yoda pojawiał się w bardzo szerokim ujęciu, grał go bardzo niski człowiek, który szedł na klęczkach. To było bardzo trudne. Zawsze, kiedy kręciliśmy sceny z Yodą, bałem się, czy będzie wyglądać jak plastikowa lalka, czy będzie wyglądał jak żywy. Tego nie było wcześniej w kinie. Lalka w filmach zawsze grała lalkę. A u nas musiał być jak żywy. Musiał jeść, musiał się poruszać, jak w scenie kiedy bije R2D2. Musiał być zabawny. Musiał tez być dostojny w ruchach. Nie wiedziałem, czy to się uda. Nikt nie wiedział. Bardzo się obawialiśmy o postać Yody. Na szczęście nam się udało.
Rozmawiał Paweł Rojek (TVP, S.W.A.T.)
Dziękujemy za ten niezwykły materiał.
S.W.A.T. 2010